czwartek, 10 grudnia 2015

Okulary dla lalki DIY

Chciałam Wam szybciutko pokazać, jak zrobiłam miniaturowe okulary dla Hagi.

Ułożyłam dwa druciki na krzyż i skręciłam je w palcach. W ten sposób zrobiłam środek okularów. Później między druciki po jednej stronie włożyłam długopis i skręciłam druciki, aby powstała dalsza część oprawki. To samo powtórzyłam po drugiej stronie. Wymodelowałam końcówki skręconych drucików, aby okulary trzymały się na uszach.
Na koniec z grubej folii z wieczka po serku wycięłam dwa kółeczka, które przykleiłam do oprawek klejem.

Teraz już wiecie, jak zrobić okulary dla lalki i mam nadzieję, że przyda się Wam ten malutki tutorial.

Pozdrowienia:)

wtorek, 1 grudnia 2015

'Najlepszy kompan' czyli historia o starciu z Szeleszczakiem

Nimarfe przeciągnęła się, ziewnęła i otworzyła oczy. Przez chwilę błądziła wzrokiem po suficie. W głowie miała plan. który napawał ją radością. Zawsze chciała mieć zwierzęcego kompana przygód i jakoś do tej pory nie spotkała nikogo, kto mógłby zająć tak szczytną pozycję i dumnie stawiać czoła niebezpieczeństwu u boku wielkiego maga. I oto nagle, wczoraj spotkała Żółwika, który dopiero co trafił do Niewielkiego Wymiaru i który obecnie spał smacznie w jednym z pokoi jej czarodziejskiej lampy.
-Żeby tylko Żółwik zechciał zostać moim kompanem- pomyślała Nimarfe, rozgarniając pluszowe poduszki w Żółwikowej sypialni. Rozgarniała i rozgarniała, ale żółwika nie było. Lekko zaniepokojona, szybkim krokiem wyszła na balkon, który wyglądał na wszechświat i tam dostrzegła znajomą skorupę.
Żółwik siedział w kąciku przy barierce i wpatrywał się w złote gwiazdy.
-Piękne prawda?- Szepnęła magiczka i usiadła obok Żółwika.
-Tak, niesamowite. Nie sądziłem, że w lampie można pomieścić tyle wspaniałości.- Żółwik przesunął wzrok na uśmiechniętą twarz Nimarfe i również się uśmiechnął.
-To widok na najprawdziwszy wszechświat. Wiesz Żółwiku, teraz zaczynasz nowe życie i zastanawiałam się, czy nie zechciałbyś zostać moim kompanem- Nimarfe zadała pytanie, na które odpowiedź mogła zmienić życie ich obojga.
-Kompanem? Ja? Myślę, że byłbym całkiem dobrym kompanem- Żółwik poderwał się na równe nogi i podskoczył jak najzwinniej potrafił.
-Czy to oznacza, że się zgadzasz?
-Oczywiście, zgadzam się i...
Nagle lampa zatrzęsła się tak silnie, że Żółwik prawie wypadł z balkonu. Gdyby Nimarfe nie chwyciła go w porę, to biedak szybowałby  we wszechświecie i zmierzał nie wiadomo gdzie.
-Co się dzieje?- Żółwik wtulił się w magiczkę, a ta przyjąwszy bojową pozycję, pstryknęła palcami. W tej samej chwili oboje znaleźli się w lesie. Lampa stała obok, a potrząsał nią stwór o niepokojąco szeleszczącym cielsku.

-To Szeleszczak!- Nimarfe nakreśliła rękami krąg w powietrzu, przyłożyła dłonie do piersi po czym z impetem odepchnęła je do siebie. Z jej dłoni wypłynęła przezroczysta fala, która uderzyła w stwora.- Ukryj się za mną Żółwiku! Szeleszczak za kilka sekund się zbudzi.
Żółwik posłuchał Nimarfe, a Szeleszczak zaszeleścił złowieszczo i kłapnął paszczą. Przestał interesować się lampą i rzucił się w  kierunku Nimarfe.
Ta nie zwlekając, zakręciła w powietrzu ogniowym lassem i po chwili Szeleszczak sunął ku niej rozpędem, skrępowany ogniową liną i niezdolny do ataku. Wyglądało na to, iż walka dobiega końca. Żółwik wyzierał zza nóg Nimarfe i aż spocił się z wrażenia. Złapał rozwścieczone spojrzenie Szeleszczaka, który usiłował rozerwać palące go więzy.
-Nimarfe?
-Tak?
-Co to za stwór?
-Szeleszczaki mieszkają w Górach Lodowych, ale czasami schodzą tu do lasu. Niszczą wszystko, co napotkają i zabiją każdego, kto wejdzie im w drogę. Widzisz te powyrywane drzewa?- Nimarfe wskazała na potężne konary, które leżały połamane z obwisłymi ponuro korzeniami.
Żółwik przełknął ślinę i w duchu cieszył się, iż jest kompanem tak potężnej istoty. Nagle Żółwikowe rozmyślania przerwał krzyk.
Szaleszczak zdołał się uwolnić i wskoczył na Nimarfe. Przygnieciona potężnym ciężarem magiczka chwyciła stwora za gardło i starała się utrzymać, wijącą się w furii, paszczękę z dala od swojej twarzy. Wyraźnie jednak przegrywała to starcie. Siłą mięśni nie dorównywała bestii. Czuła śmierdzący oddech na policzku, coraz mocniej i mocniej. Zacisnęła wargi i ostatkiem sił walczyła o życie, gdy nagle Szeleszczak odwrócił łeb i ze zdziwieniem spojrzał na swój ogon, w który wgryzał się małymi ząbkami Żółwik.

Tych kilka sekund potwornej nieuwagi wystarczyło, aby Nimarfe rzuciła czar. Szeleszczak zaszeleścił ogonem i cisnął Żółwikiem w powietrze. W tym samym momencie stanął w płomieniach, rażony kulą ognia, którą magiczce udało się wystrzelić wprost w pokryty pozlepianą szczeciną, szeleszczący tors.
Szeleszczak konał, a Nimarfe rozglądała się w poszukiwaniu Żółwika. Tego jednak nie było nigdzie w pobliżu.
-Żółwiku?! Gdzie jesteś, Żółwiku?!- Magiczka wbiegła w leśną gęstwinę i pośród krzaków dostrzegła żółwią skorupę.
-Czy to już koniec?- Ze skorupy powoli wyłoniła się żółwia główka. Trochę poobijana, ale na szczęście była cała.
Nimarfe odetchnęła z ulgą i pomogła Żółwikowi wydostać się z plątaniny gałęzi, które prawdopodobnie uratowały mu życie, amortyzując upadek z wysokości.
-Myślałam, że cię zabił. Tak, to koniec. Nie bój się. Już wszystko w porządku.
-To dobrze, bardzo się bałem.- Żółwik położył głowę na kolanach magiczki i popatrzył w górę na jej zatroskaną twarz.
-To co zrobiłeś, było strasznie nierozsądne, ale również bardzo odważne. Ocaliłeś moją skórę.
-Jestem dobrym kompanem?
-Najlepszym!


KONIEC

sobota, 28 listopada 2015

'Żółwik' -Pierwsze kroki w Niewielkim Wymiarze

W Niewielkim Wymiarze pojawił się nowy mieszkaniec.

Jeśli macie ochotę poznać historię Żółwika, to serdecznie zapraszam na post tutaj:  'Żółwik'

Dowiecie się skąd się Żółwik  wziął i jak wyglądały jego pierwsze kroki w nowym domu.



Pozdrowienia ❤

wtorek, 27 października 2015

'Upiorna Wróżba'

Pierwsze kropelki porannej rosy obudziły Hagę i orzeźwiły na tyle, że dziarsko poderwała się z mchu. Zjadłszy na śniadanie garstkę świeżo zebranych borówek, postanowiła nie czekać na Mushkę, i sama wybrała się na wielki rynek w Niewielkim Wymiarze. Po drodze zebrała na wymianę kolorowe ptasie piórka i leśne kwiecie i po kilkudziesięcio minutowej wędrówce wyszła z lasu. Na rynek trafiła z łatwością. Wystarczyło iść w stronę, z której dobiegał szum rozmów i z której niósł się pyszny zapach jadła.
Mnogość kolorowych straganów przyprawiła elfkę o zawrót głowy. Sprzedawcy głośno zachwalali swoje towary i po zaledwie kilku minutach Haga stała się właścicielką niewielkiego wozu i mosiężnego kociołka i jeszcze kilkunastu innych drobiazgów, które miały jej od tej pory umilać życie w leśnej gęstwinie.
Między stoiskiem z księgami i budką ze świeżymi Gumiglutami Haga dostrzegła bardzo ciekawie wyglądający namiot. Zbliżyła się, aby podziwiać złoconą kotarę, która osłaniała wejście do namiotu i wtedy jej oczom ukazała się drewniana tabliczka 'Wróżby i rozwój duchowy'. Haga przypomniała sobie, jak jej tatko nieraz opowiadał o wróżkach i czarnoksiężnikach. Sama jeszcze nigdy nie widziała ani wróżki ani czarnoksiężnika i zwabiona przez ciekawość, postanowiła wejść do namiotu.

Wewnątrz panował półmrok i pachniało kadzidełkami. Na środku znajdował się stolik i miejsce dla dwóch osób. Nie brakowało najróżniejszych magicznych artefaktów. Wszystko to oświetlały czerwone świece.
Przy stoliku siedziała najprawdziwsza w świecie wróżka! Miała turban, przenikliwe spojrzenie i niezwykle bladą skórę.
- Witaj mała elfko! Jestem Drumia. Na co dzień nauczam zombiogi, a dziś mogę przepowiedzieć ci przyszłość za jedyne dwa sreberka.
- Oj przepraszam, ale nie mam sreberka.- Haga powiedziała nieśmiało i już miała wyjść z namiotu, kiedy Drumia chrząknęła znacząco.
- To może masz coś na wymianę? Jako zombie rzadko jadam, ale przydałoby mi się wonne ziele.
- Mam akurat świeże gałązki kilku niezwykle wonnych ziółek.- Haga uśmiechnęła się szeroko i już po chwili Drumia zaprosiła ją do wróżbiarskiego stolika.
- Bogatym jest ten kto nie nazywa się ubogim,a smok zieje ogniem w cztery strony świata i na pewno znajdziesz swoje miejsce na tej ziemi- Drumia zamknęła oczy i zahuczała zupełnie jak sowa. Ułożyła dłonie na kryształowej kuli, która nagle pojaśniała.-Tak! Taak!! Widzę!! Widzę las, a w lesie grzyby. Strzeż się tego w brązowym kapeluszu! Strzeż się!! ehmm...a teraz pokaż mi wonne ziółka, skóra mnie swędzi od tych świeczek i przydałby mi się olejek.
- Jak to? Już koniec? Nic nie rozumiem. Mam się strzec grzyba w brązowym kapeluszu? Co z tym smokiem?
- Ależ ty jesteś trudna. Dobrze, więc jeśli chcesz możesz mnie o coś nowego zapytać, a ja ci odpowiem, ale to będzie cię kosztować trochę więcej.
Haga doskonale wiedziała, o co pytać i spojrzawszy Drumii głęboko w oczy, wyszeptała " Powiedz mi proszę, gdzie jest mój tatko? Czy nic mu nie jest? Dlaczego mnie zamurował w jaskini skoro nie było wojny?"
Drumia westchnęła głośno i sięgnęła po tablicę Ouija. Zamarszystym ruchem strzepnęła warstwę kurzu z kartonowej powierzchni.
- Odpowiedzieć na twoje pytania pomoże nam mój przewodnik duchowy. To bardzo skomplikowane, a więc dopłata do odpowiedzi będzie trochę większa. - Drumia wysłała Hadze tajemnicze spojrzenie, po czym chwiciła ją za dłoń, a drugą kazała delikatnie ułożyć na drewnianej podstawce na tablicy. Sama również dotknęła podstawki, zatrzepotała rzęsami i zawołała " Harwi, jesteś tu? Harwi? Chcemy z tobą porozmawiać."
Haga zadrżała z podniecenia. Czułą, że za chwilę wydarzy się coś niesamowitego. Podstawka jednak ani drgnęła.
- Co teraz?
- Shhhh- Drumia uciszyła elfkę, po czym dalej próbowała skontaktować się z Harwim. Po kilku minutach podstawka przesunęła się powoli. Drumia uśmiechnęła się dumnie i raz jeszcze zapytała.- Harwi, czy to ty?- uzyskawszy twierdzącą odpowiedź kontynuowała wciąż nieco podejrzliwie- Harwi, chciałbyś zatańczyć taniec połamaniec zanim sobie porozmawiamy?
Kiedy tablica zaprzeczyła, Drumia odchrząknęła, przygryzła dolną wargę i wycedziła do Hagi "To nie Harwi. Harwi uwielbia taniec połamaniec, szczególnie kiedy tańczymy go razem. Zakończymy teraz i..." Zanim jednak zdążyła dokończyć, Haga krzyknęła z przerażeniem i poderwała się od stolika.
- Coś widziałam! To było straszne!
- Coś ty zrobiła! Nikogo nie widziałaś! Nikogo! Nie chcesz zapłacić?!
- Nie prawda! Widziałam straszną istotę i tylko teraz już jej nie ma, ale była.- Haga nieco się uspokoiła, ale serce wciąż waliło jej jak oszalałe. Była pewna, że za plecami Drumii pojawiła się straszna postać.
- Nie wolno opuszczać tablicy Ouija bez pożegnania. Bardzo źle zrobiłaś, a teraz raz jeszcze ci powtórzę, że nikogo tutaj nie ma, a zapłacić musisz i tak.
Drumia wstała od stolika i dopiero teraz Haga zauważyła jaka zombica jest wysoka i sama w sobie dość upiorna. Jej syczący głos zdawał się drążyć elfią czaszkę.
- Masz tupet, żeby przychodzić do mojego namiotu i robić sobie żarty z magii. To nie są żarty. Obyś się o tym nigdy nie przekonała, a teraz dawaj gałązki i idź sobie.- Drumia uderzyła dłonią w stół tak mocno, że jeden z jej palców złamał się z trzaskiem. Pewnie nie zauważyłaby tego nawet, ale Haga z wyrazem trwogi w oczach wpatrywała się w wykrzywiony pod dziwnym kątem palec.
Zorientowawszy się, na co patrzy elfka, Drumia spuściła z tonu i zajęła się naprawianiem dłoni. Potrząsała, nastawiała i burczała pod nosem. W tym czasie Haga wymknęła się z namiotu i chwyciła za nowo zakupiony wózek. Z całym dobytkiem czym prędzej wróciła do lasu i zabrała się za gotowanie. Straszliwie zgłodniała od tej całej wyprawy i nie chciała już myśleć o strasznej postaci, którą widziała w namiocie wróżbitki. Postanowiła napełnić brzuszek pyszną zupą grzybową.







Pamiętając słowa Drumii, przezornie omijała grzyby o brązowych kapeluszach szerokim łukiem. Zbierała te niebieskie, bo zupa z niebieskich grzybów jest bardzo pożywna i przyjemnie słodka w smaku.
Gotowanie zupy okazało się przyjemnie odprężające do momentu aż z gęstej pary wyłoniły się dwie skórzane rękawice uzbrojone w ostre ostrza. Ich właścicielem okazał się ten sam straszny typ, który pokazał się Hadze podczas seansu spirytystycznego.
Typ zaśmiał się złowieszczo i Haga zauważyła, że nosił podniszczony brązowy kapelusz.
- A więc to ciebie miałam się wystrzegać!- Haga pewnie chwyciła drewnianą łyżkę i z całej siły uderzyła typa w pokrytą bliznami twarz.
Ten zamiast paść na ziemię ze stoickim spokojem nastawiał sobie nos. Ostrza w prawej rękawicy skrzyły i ocierały się o siebie. Tpy szybkim ruchem wepchnął kość nosa na swoje miejsce. "Boo"- wyskrzeczał, szczękając żółtymi zębami i rzucił się na skamieniałą ze strachu elfkę.

Haga odepchnęła napastnika i rzuciła się do ucieczki. Szybko jednak zrozumiała, że nie obędzie się bez walki.
Zebrała się w sobie i zwinnymi ruchami unikała ciosów. Ostrza raz po raz przecinały powietrze, a elfka eksplorowała wrodzoną zwinność. Nigdy wcześniej nie brała udziału w bójce, a teraz toczyła bój o własne życie.
Straciwszy równowagę upadła na ziemię. Korzystając z okazji, typ przygniótł ją ciężkim cielskiem i już miał zagłębić ostrze w jej gardle, gdy Haga ostatkiem sił zepchnęła go z siebie, kopnęła w brzuch i długim susem skoczyła ku drewnianej łyżce. Typ otrząsnął się i ociężałym krokiem zmierzał w kierunku elfki. Ta bez namysłu chwyciła łyżkę i natarła na niego, krzycząc na całe gardło.
Była silniejsza niż myślała. Adrenalina buzowała jej w skroniach, serce szybko pompowało krew. Jeden cios powalił typa na ziemię.
Haga nie miała zamiaru przerywać. Odrzuciła łyżkę i tłukła gołymi pięściami. Oszołomiony typ nadaremnie usiłował się podnieść. Uderzenie za uderzeniem miażdżyło jego twarz, zamieniając ją w bezkształtną pulpę. W końcu typ dał za wygraną i z gulgotem opadł na ziemię.
Haga podeszła do paleniska i wciąż nie spuszczając wzroku z typa, zdjęła kociołek znad ognia. Metal parzył jej dłonie, ale jeszcze tylko jeden krok dzielił ją od ostatecznego zwycięstwa.
Stanęła nad zamroczonym typem, uniosła kociołek do góry i z całym impetem cisnęła nim, przygniatając złowrogą pierś.
Gdy było już po wszystkim, Haga usiadła na wozie i zaczęła zastanawiać się, co zrobić dalej. Zostawić typa w lesie? Poszukać Mushki i poprosić o radę? W końcu krasnoludy to bardzo waleczne istoty. Mushka z  pewnością w niejednej sytuacji musiała znaleźć wyjście. Zanim elfka zdążyła podjąć jakąkolwiek decyzję, ciało typa pojaśniało, pociemniało i rozpłynęło się w powietrzu. Kociołek stał na zmaltretowanej trawie, w koło nie było nikogo. Najlepiej więc było chyba milczeć i nic nikomu o tym zdarzeniu nie mówić.
Haga nie dowiedziała się dziś, co stało się z jej ojcem i dlaczego zostawił ją zamurowaną w jaskini. Dowiedziała się jednak, iż nie jest słabą, efemeryczną istotą. Była teraz pewna, że da radę żyć sama w lesie i że jest w stanie się obronić. Postanowiła nadal szukać odpowiedzi na dręczące ją pytania i czuła, że w jakiś dziwny sposób ta cała sytuacja umocniła ją i dała zajrzeć w głąb siebie.

Pozdrowienia!:)

PS. Narodziła się nowa mieszkanka Niewielkiego Wymiaru:) Bliżej możecie poznać ją tutaj: 'Hybrydka i reroot'.

czwartek, 15 października 2015

Jak zrobić miniaturowy chleb, bułki i rogaliki?

Miniaturowe produkty można zrobić praktycznie ze wszystkiego. Wykorzystać można papier, modelinę, glinę itp. Dziś w warsztacie zrobimy miniaturowy chleb, bułki i rogale z masy solnej.
Naszą masę solną robimy ze zwykłej mąki, gorącej wody i soli. Ugniatamy ciasto tak, jak gdybyśmy robili prawdziwe ciasto.

Kiedy masa jest gładka formujemy:

 - bułeczki: robimy kulki, rozpłaszczamy lekko na blacie i nożykiem robimy na środku przedziałek.

- rogaliki: formujemy z ciasta płaskie trójkąty, które na blacie zwijamy i nadajemy im lekko zagięty kształt rogalika.

- chleb: formujemy z ciasta prostokąt wielkości chleba. Po bokach, bliżej górnej krawędzi, przy pomocy nożyka wykonujemy wgłębienia przez całą długość chleba. W ten sposób chleb będzie wyglądał tak, jak gdyby piekł się w formie. Ciasto poniżej wgłębienia nieco wyszczuplamy. Formujemy, aby góra była szersza niż ta część pod wgłębieniem.
Chleba jeszcze nie tniemy, bo się nam zdefasonuje. Ciasto jest zbyt miękkie. Podpiekamy nasz miniaturowy chleb nad świecą, aż zrobi się od zewnątrz lekko twardawy. Dopiero wtedy tniemy go nożykiem na kromki.
Następnie chleb znów podpiekamy. Przez chwilę wszystkie kawałki osobno. Chcemy, aby kawałki do siebie pasowały, a więc składamy chleb w bochenek i dalej pieczemy już jako całość.

JAK WYPIEKAĆ?

Musimy zrobić sobie piec. Nad świeczką ustawiamy żaroodporną folię lub kawałek blaszki itp.

Ja chleb umieściłam w oprawce od świeczki, bo w ten sposób kromki się nie rozsypywały i ładnie do siebie przylegały.

Pieczemy i pieczemy i nie przyspieszamy procesu. W ten sposób masa solna wysuszy się i nie będzie pleśniała.


Kiedy już wszystko jest wypieczone, to możemy podrasować wypieki i podmalować je trochę pastelami czy też cieniami do powiem itp.

Ja cieniami do powiek musnęłam rogaliki i pokryłam je dodatkowo warstwą lakieru bezbarwnego.

JAK OPAKOWAĆ CHLEB:
Woreczek na chleb jest zrobiony z paska folii. Pasek skleiłam taśmą klejącą. Uformowałam dno tak, jak przy pakowaniu prezentu i przykleiłam na miejscu taśmą klejącą. Zamykanie chleba to ucięty kawałek prawdziwego zamykania od paczki chleba tostowego. W spodzie opakowania zrobiłam igłą kilka dziurek. Nie są one widoczne, a dodatkowo zabezpieczą chleb przed pleśnią.

UWAGA:
Kiedy pieczemy masę solną to zwiększa się nieco jej objętość. Wszystko więc wyjdzie nam troszkę większe.

Życzę Wam miłego wypiekania miniaturowych przysmaków:)






Pozdrowienia!:)

czwartek, 10 września 2015

Mushka i Haga "Z mroku"





Zapraszam Was serdecznie na nowe opowiadanie:)







- Dlaczego tu jest tak ciemno! Nikt nie mówił, że będzie ciemno...Jak łapy Skrzygroma, ciemno i nic nie widać! - krasnoludzica podniosła się, otrzepała sukienkę i miała nadzieję, że jej oczy szybko przyzwyczają się do mroku. W innym wypadku będzie musiała się czołgać przez ten diabelny korytarz, a przecież dopiero co brała prysznic w zeszły czwartek. Krasnoludy nie lubią się w kółko kąpać.
Następnych kilka kroków upewniło ją, że jest równiej, a nawet całkiem równo. Korzenie drzew nie wystawały już ze sklepienia korytarza, bo nie były widać zwykłe wrastać aż tak głęboko w ziemię. Szło się całkiem przyjemnie i krasnoludzica była w stanie nawet nieco przyspieszyć.
- No i może dalej będzie już całkiem łatwo, hehe...
Kiedy Doktor Werk wynajęła ją do wydobycia kamieni iskrorodnych wspomniała jedynie o przeprawie przez rzekę, krótkim spacerze przez pustynię i szybkiej eksploracji jaskini. O mroku nie było mowy, o  nie. Mrok aż prosił się o sowitą dopłatę za usługę! "Takie warunki pracy są nie do pomyślenia. Nie mam nawet latarenki."- pomyślała krasnoludzica i z pewnością pomyślałaby jeszcze więcej, ale nagle grunt pod nogami zamienił się w czarną jak wszystko dokoła próżnię. Upadek był długi i bolesny, ale opłacił się.
Kiedy krasnoludzica ocknęła się, otaczało ją prawdziwe niebieskie królestwo. Ściany napakowane iskrzącymi się kamieniami dawały przyjemne światło. Znajdowała się w sporych rozmiarów jaskini i bez wątpienia mogła tu wydobyć tyle kamieni, ile potrzebowała Doktor Werk do zasilenia swojego laboratorium. Wystarczyło tylko użyć kilofa i już po chwili w pojemniku na paliwo znalazła się cudnie brzęcząca kamienna masa.
Wyjście z jaskini okazało się jednak bardzo trudne. Wspinaczka bez liny nie wchodziła w grę, ponieważ powierzchnia była zbyt gładka, a liny nie było do czego doczepić.
- Nic to!- Zdyszana krasnoludzica opadła na ziemię i zaczęła śpiewać krasnoludzką pieśń, która dodała jej otuchy w tej nieciekawej sytuacji.

"Tam da ram da dam da dom,
Siła pięści gromi grom,
Tam da ram da dam da dej,
Krasnoludzka siła w niej,

Tam da ram da dam da hoc,
Pijmy, tańczmy całą noc,
Hoc, hoc, hoc,
Całą noc,
Hoc, hoc, hoc,
Całą noc
Tam da ram da dam da hoc,
Pijmy, tańczmy całą noc,

Tam da ram da dam da dom,
Krasnoludzkie piersi drżą,
Tam da ram da dam da dej,
Zew to mocy największej,

Tam da ram da dam da hoc,
Pijmy, tańczmy całą noc,
Hoc, hoc, hoc,
Całą noc,
Hoc, hoc, hoc,
Całą noc
Tam da ram da dam da hoc,
Pijmy, tańczmy całą noc "

Jej gruby, donośny głos niósł się daleko, daleko, daleko, ale dalsza część historii wydarzyła się zupełnie blisko. Za jedną z inkrustowanych ścian coś zachrobotało. Krasnoludzica zamilkła i zaczęła nasłuchiwać. 
Po kilku sekundach zza ściany rozległo się wołanie.
- Hej, hej! Jest tam kto?!
- Hej, hej! - odkrzyknęła krasnoludzica i przyłożyła do kamieni pucułowaty policzek.
- Czy wojna już się skończyła?
- Wojna? Jaka wojna?
- No wielka wojna.
- Eee?
- Wielka wojna pomiędzy Niewielkim Wymiarem a Wodolanami!
- Nie ma żadnej wojny! Nie było żadnej wojny!- Krasnoludzica ze zdziwieniem uniosła brwi. - Wyleź  stamtąd, a lepiej się będzie gadało!
- Nie mam jak wyjść.
- Co?!
- Nie mam jak wyjść! Tatko zalepił drzwi gliną z kamieniami.
- Że co?!
- Gliną z kamieniami zalepił i poszedł walczyć!
- Gdzie poszedł?!
- Na wielką wojnę poszedł!
- Czekaj, rozkuję cię i pogadamy! -Krasnoludzica zamachnęła się z całej siły kilofem i już po paru uderzeniach prowizoryczna ściana runęła z hukiem, odsłaniając kolejną komnatę, również pokrytą iskrorodnymi kamieniami. Wiele z kamieni było już wypalonych, a inne wciąż świeciły jasno. Przy nowo wykutym wejściu stała zakurzona okularnica o mahoniowych włosach.
- Ufff, nie wyglądasz jak Wodolanie. - okularnica westchnęła głośno, taksując wzrokiem krasnoludzką fizjonomię.
- Jestem Mushka, krasnoludzica.
- Miło mi, ja jestem Haga, elfka.
- Dobra, a teraz musimy stąd wyjść.- Mushka ominęła elfkę i weszła do komnaty. Miała nadzieję, że uda się jej znaleźć jakieś przedmioty, które umożliwią dostanie się z powrotem do korytarza. W komnacie było dużo książek, zwojów, słoików i kociołków z jadłem. Nie brakowało także instrumentów muzycznych i wszelkich innych rupieci, które były całkowicie nieprzydatne.
- Ale ja nie chcę stąd wyjść!
- Twoja sprawa- Mushka dopadła do kufra, z którego wyrzuciła masę kolorowych szmatek. Na dnie kufra znajdował się stary muszkiet. Szkoda, że w obecnej sytuacji nic było po nim, bo strzelanie z muszkietu to dla Mushki niezwykle relaksujące zajęcie.
- Jak to moja sprawa?!- Haga dopadła do krasnoludzicy i chwyciła ją za ramię.
- No, no! Tylko bez dotykania.- żachnęła się Mushka, a elfka przezornie zwolniła uścisk i cofnęła dłoń.
- Zostań tu ze mną. Tu jest bezpiecznie. Mamy w co się ubrać i co jeść i możesz nauczyć mnie swoich piosenek, a ja nauczę cię moich, na przykład tej...- Haga zaczęła nucić, ale Mushka odwróciła się do niej i złowieszczo ściągnęła brwi.
- Cicho bądź! Ani myślę tu gnić. Na zewnątrz jest bezpiecznie, rozumiesz?! BE - ZPIE - CZNIE!!! Nie ma się czego bać!
- A promieniowanie? A wysysanie umysłu? A...
- Nie ma żadnego promieniowania, a wysysanie umysłu ci nie grozi!!! -Mushka spojrzała w niebieskie oczy elfki, które z wolna wypełniały się łzami. - Słuchaj, na powierzchni jest słońce i drzewa i zwierzęta i wspaniałe potrawy i wiele stworzeń do rozmowy i będziesz mogła im pośpiewać. Nie bój się. Jak tylko się stąd wydostaniemy, to zobaczysz, że na zewnątrz jest bardzo przyjemnie. 
- A widziałaś mojego tatkę?
- Nie widziałam żadnego elfa. 
- A ty jesteś pierwszym krasnoludem, jakiego widzę na żywo...ale jak to nie widziałaś żadnego elfa?
- Jak to na żywo?!
- No bo tak to widziałam, ale tylko w książkach. Podobno jesteście bardzo waleczne i odważne. Gdzie są wszystkie elfy?
- Ah, no tak, w książkach. Tak, ja nie mam czasu na książki. A elfy? Gdzie są? Nie wiem, gdzie są. Pewnie gdzieś są. Może się ukrywają przed wojną, haha! Miło się gada, ale teraz już naprawdę trzeba nam się stąd zmywać, bo robię się głodna, a doktor Werk czeka na te tu kamienie. Bez nich laboratorium kiepsko działa.
- Rozumiem i oczywiście doktorowi trzeba pomóc. Mam w słoiku zapas grzybków teleportacyjnych.- Twarz Mushki poczerwieniała, a Haga sięgnęła do jednego ze słoików, stojącego na pobliskiej półce i wydobyła z niego garść grzybków.
- Nie mogłaś powiedzieć wcześniej!
- Nie wiedziałam, że doktor czeka na kamienie, a poza tym nie pytałaś o grzybki. Myślałam, że chcesz iść na nogach. - Okularnica uśmiechnęła się i podała słoik Mushce. Ta postanowiła nie drążyć dalej tematu. Najważniejsze, że wolność była na wyciągnięcie ręki. Po ustaleniu wspólnego miejsca teleportacji elfka i krasnoludzica zniknęły z jaskini wraz z kilofem i zapasem iskrorodnych kamieni.


* * *


Świeże powietrze podziałało odurzająco i elfka opadła na miękki mech. Jej delikatne ciało zadygotało z zimna. Nadchodził wieczór i w lesie rozlegało się pohukiwanie sowy i wilcze wycie.
- Jak tu magicznie - wyszeptała Haga.
- Wstawaj lepiej, bo cię zeżrą wilki- odparła krasnoludzica, przyglądając się połyskującym w świetle zachodzącego słońca kamieniom.
- Nikt nikogo nie zeżre. Wilki to moi przyjaciele, podobnie zresztą jak i inne zwierzęta.- W chwili gdy elfka wypowiedziała te słowa, na jej ramieniu przysiadł niewielki motyl.
- Świetnie! Kumplujesz się z robakami, a teraz chodź. Musimy kawałek dojść do chatki doktor Werk.
- Nie, nie. Skoro to tylko kawałek, to idź sama, a ja sobie tu zostanę do rana. Jest tak pięknie.
- No dobra. Rób jak chcesz, a w razie czego krzycz. Mam dobry słuch.
- Właściwie to po wschodzie słońca chciałabym wybrać się na targowisko. Potrzebuję kilku rzeczy do rozbicia obozowiska i nie wiem gdzie jest targowisko, więc gdybyś mogła mi wskazać drogę, zanim odejdziesz, to byłabym ci niezwykle wdzięczna.
Mushka szybko wyjaśniła elfce, w którym kierunku należy się udać i obiecała, że jeszcze ją odwiedzi i sprawdzi, czy wszystko w porządku. Ta niepozorna postać w okularach nieco ją zaintrygowała. Dlaczego jej własny ojciec zamurował ją w podziemnej komnacie? Gdzie sam się podział? Czyżby za niewinnym obliczem skrywała się jakaś mroczna tajemnica?

_     _     _     _     _     _     _     _     _     _     _    _
    
Haga zapewnia Mushkę, że sama świetnie da sobie radę w leśnym gąszczu:)



Kiedy Mushka odchodzi na spotkanie z doktor Werk, Haga postanawia pochodzić sobie po lesie.













W końcu przysiada na brzegu leśnej rzeczki i obserwuje zachodzące słońce.
Haga moczy stopy w chłodnej wodzie i nuci melodię, która wabi małego, zielonego ptaszka.

Gładząc mięciutkie ptasie piórka, Haga wspomina spotkanie z Mushką.

Ciekawe, jacy są inni mieszkańcy Niewielkiego Wymiaru? Haga tak dużo czasu spędziła zamknięta w jaskini, że trochę obawia się wyprawy na targowisko. Ma nadzieję, że wszyscy będą tak przyjaźni, jak Mushka, albo nawet trochę bardziej:)







Pozdrowienia!:)



wtorek, 8 września 2015

Jak zrobić reroot lalce? - porady

Czasami trafia do nas lalka, której włosy są zniszczone lub się nam bardzo nie podobają i chcemy podarować jej nowe oblicze. Może się wydawać, że reroot to sprawa bardzo skomplikowana, ale naprawdę tak nie jest. Każdy może bez trudu podarować lalce nowe, piękne włosy:) Poniżej pokażę Wam, jak ja radzę sobie w tej kwestii:)

NARZĘDZIA: - Igła (Używam zakrzywionej igły. Jest mi o wiele łatwiej taką igłą przeciągać pasma włosów. Warto znaleźć igłę długą i najlepiej zakupić kilka, bo mogą się łamać) - Kombinerki (Niewielkie kombinerki są niezbędne, bo dzięki nim można wygodnie sięgnąć po igłę do wnętrza lalkowej główki i można igłę wbić w główkę, nawet, jeśli mamy bardzo twardy plastik) - Koraliki (Małe koraliki są bardzo pomocne, jeśli nasza główka ma pęknięcia i z kilku otworów w główce nagle robi się jeden. Koraliki przydają się również, gdy otwory w głowie są np. duże) - Włosy (Można kupić włosy specjalne dla lalek, lub sięgnąć po ludzkie treski i peruki. W przypadku tej lali użyłam treski dla ludzi, któą zakupiłam okazyjnie w sieci.) - Woda (Pracujemy z mokrymi pasmami, bo one o wiele łatwiej przechodzą przez ucho igły) - Gumki do włosów (Włosy, które już umieściliśmy w głowie warto co jakiś czas łapać w końskie ogony. Wtedy nic się nam nie plącze i nie ma ryzyka, że np. niechcący nam się coś wyrwie kombinerkami) 

PRZYGOTOWANIE PASEMEK: Metoda, której używam, jest to metoda bezklejowa, pętelkowa. Ucinam na mokro pasma o zdwojonej długości w stosunku do długości jakiej mają być lalkowe włosy. Jedno pasmo bowiem będzie stanowić dwa. Na środku każdego pasma wiążę potrójny supeł. 

REROOT: Włosy w głowie umieszczam od dołu, rzędami i posuwam się stopniowo ku górze. Można nieco zwiększyć długość pasem w miarę posuwania się do góry, ale można też tego nie robić. Igłę wbijam od zewnątrz głowy i nie wbijam w plastik ostrego czubka, a koniec, który ma ucho. Kiedy koniec z uchem wystaje przez otwór szyi w głowie lalki, nawlekam na ucho jedną mokrą końcówkę pasma. Nie przewlekam do samego supła, a jedynie gdzieś do połowy. Jeśli przewleczemy do samego supła, to pasmo trudniej się wyciąga na zewnątrz głowy i może się zdarzyć, że nam się wyciągnie razem z supłem. Kiedy jedno pasemko naszego podwójnego pasma jest już przewleczone, to przewlekam kolejne z tej pary i biorę następne długie pasmo, przedzielone supłem.

CO JEŚLI DZIURKI SĄ ZA DUŻE (bo na przykład winyl jest popękany, z dwóch blisko osadzonych dziurek zrobiła się jedna itp.):
Wtedy na środku pasma instalujemy koralik. Nawlekamy koralik, zabezpieczamy podwójnym supłem i super pasmo gotowe. Jeśli dziura jest duża i wymaga czterech pasem, to kiedy już na jednym mamy koralik i zaczynamy wiązać zabezpieczający supełek, dodajemy jeszcze jedno pasmo, czyli: Na jedno pasmo nawlekamy koralik > Układamy na tej konstrukcji kolejne pasmo (środek tego kolejnego pasma jest w okolicy koralika) > Wiążemy podwójny supeł na pasmie z koralikiem > Wiążemy podwójny supeł na tym pasmie które dodaliśmy. W taki sposób uzyskujemy na jednym dużym suple cztery pasemka.

PRZEDZIAŁEK: Dzielę włosy tam, gdzie chcę mieć przedziałek. Jeśli lalka nie miała wcześniej przedziałka, to może być konieczne dodanie dodatkowych dziurek i pasm. Zaczynam dodawać po jednej stronie przedziałka, a później uzupełniam drugą stronę. Kiedy mam już równą przerwę między prawą stroną i lewą stroną przedziałka, to muszę zakryć mały pasek plastiku, który jest pomiędzy tymi stronami widoczny. Robienie przedziałka na mokro to super sprawa, a więc warto dobrze zwilżyć włosy. Ujmuję obie części włosów w luźne kitki i przy pomocy igły trochę włosów z lewej strony przedziałka przekładam na prawą, a z prawej strony przedziałka przekładam na lewą. Tak robię naprzemiennie na całej długości przedziałka. Okazjonalnie zatrzymuję się i już 'sprzedziałkowane' włosy dodaję do tych dwóch końskich ogonów, aby mi się nie plątały. Za każdym razem przekładam na przeciwległe strony jedynie około połowę włosów, wystających z danego otworu w główce (czyli jedno pasemko dzielę sobie na pół). Przy tym dość precyzyjnym procederze igłą jest naprawdę super przydatna. Świetnie się nią grzebie we włosach.

To by było na tyle:) W taki sposób ja instaluję włosy na lalkowej główce. Ten reroot nie wymaga wpuszczania kleju do głowy. Wszystko dobrze się trzyma.
Główka, którą widzicie na zdjęciach miała wiele dziur i spękań. Linia z otworkami okalająca twarz była praktycznie jedną wielką dziurą i dzięki sposobowi z koralikiem udało się nawlec włosy tak, że nie wypadają i dzielą się nadal na  poszczególne pasma. Wygląda to lepiej niż gdybym sięgnęła po jedno, bardzo duże pasmo.

Życzę Wam udanych rerootów!:)) Pozdrowienia!:)

poniedziałek, 6 lipca 2015

'Wizje z koszyka'

Słońce wisiało nad wyraz spokojnie na niebie Niewielkiego Wymiaru, a chmury płynęły tak leniwie, że na ich widok chciało się ziewać. Nimarfe postanowiła wybrać się na spacer po lesie. Nigdy nie wiadomo, kogo można spotkać na leśnych ścieżkach. Dzień mógł okazać się jeszcze nad ponadprzeciętnie interesujący.

Nimarfe szła sobie po miękkim mchu, podśpiewując wesoło. Nagle w pobliskich zaroślach coś zaszeleściło.
-Cześć Nimafre! Gdzie idziesz?- Konik zaparskał wesoło, wychylając łebek spomiędzy gałęzi.
-Cześć Koniku! Tak się szwendam bez celu- Nimarfe uśmiechnęła się szeroko. -Przyłączysz się?
Po chwili maszerowali już razem. Okazało się, że konik również wyszedł na spacer, bo trochę mu się nudziło samemu w domku. Oboje cieszyli się z wzajemnego towarzystwa i wdychali czyste, leśne powietrze.
Ścieżka wiła się wokół okrytych liliami jeziorek, norek Hamolonków i tajemniczych kamieni. Zza jednego z nich wyłoniła się  Farmerka Terra. Wyglądała na bardzo zamyśloną, ale stukot końskich kopytek natychmiast zwrócił jej uwagę.
-Witajcie!- Jej aksamitny głos odbił się echem od tajemniczych kamieni.-Szwendacie się? Mam świeżutkie Rajskie Jabłuszka. Chcecie trochę?
-Witaj Terra! Rajskie Jabłuszka?- Dorodne owoce w koszyku Terry zaciekawiły Nimarfe.
-Witaj! Chętnie zerkniemy na te jabłuszka- Konik również miał ochotę przyjrzeć się  im bliżej.

-Chodźcie, chodźcie bliżej! Obejrzyjcie, jakie ładne.
-Ostatni raz jadłem Rajskie Jabłuszka jako źrebak- Konikowi przypomniały się rozbrykane lata.
Po bliższej analizie Nimarfe i Konik zdecydowali się na cały koszyk.
Pożegnali Terrę i usiedli wygodnie na polance. Czas było rozpocząć ucztę.


Jabłuszko za jabłuszkiem znikało z koszyczka. Konik mlaskał coraz głośniej i głośniej, a Nimarfe żuła coraz łapczywiej.
Wkrótce świat zaczął się wydłużać i poszerzać, a polanka szybowała w dół coraz szybciej i szybciej. Najprzyjemniej było ułożyć się trawie i patrzeć w niebo, które oddalało się coraz bardziej i bardziej.
-Jak tu pięknie- wyszeptał Konik, a może to pomyślała Nimarfe, patrząc na gęstniejący błękit, który zaczął zlewać się z zielenią.
Śpiew ptaków zamienił się w wielobarwnie mgliste kwiaty i unosił się i opadał miarowo jak pierś śpiącej niedźwiedzicy.
Nagle Nimarfe zauważyła światło, wydobywające się z koniuszków jej palców. Światło mruczało ciepło i wybiegało coraz dalej i dalej, rozrywając się na kuliste strzępki. Każdy strzępek pulsował i dzielił się na kolejne zjawiska świetlne.
-O rany! Jakie ładne światełkaaaa...- Zamiast głosu z ust Nimarfe wydobyły się leciutkie bańki. Niesione wiatrem, jedna po drugiej znikały w grzywie Konika. Konik jednak wcale ich nie zauważył, bo zajęty był koszykiem.
Splot koszyka wyraźnie się rozluźnił i gdyby konik był nieco mniejszy, to bez trudu przecisnąłby się przez dziurę w dnie. Po drugiej stronie dziury było tak przytulnie. Złotouste zebry tańczyły w filiżance herbaty i wołająco machały kopytkami. Herbata pachniała wybornie. Półprzezroczysty aromat ulatniał się spiralnie przez otwór w koszyku.

N: Koniku?
K:Tak?
N: Słyszysz mnie?
K:Tak?
N: Nie, to ja pytam.
K: Nie?
N: Co nie?
K: Nie wiem...
N:Ja też nie...
K: Co też nie?
N: Też nie wiem...
K: Zobacz jacy my jesteśmy malutcy.
N:Aha.
K: To może pójdziemy z zebrami?
N: Na herbatkę?
K:Aha.
N: To chodźmy.

Nimarfe wskoczyła do koszyka, a Konik za nią. Terra stała przy palenisku przed swoją chatą i gotowała dżemik z Rajskich Jabłuszek. Las szumiał. Historia dobiegła końca.


czwartek, 16 kwietnia 2015

Na ratunek sierotkom - Brawurowa akcja kapitana Snapa i wężowej Meliny

Kapitan Snap wymyślił w końcu plan akcji przeciwko Wodolanom. Nikt w Niewielkim Wymiarze nie lubił przeciwstawiać się tym potężnym stworzeniom, ale tym razem nie było innego wyjścia. W wodolańskich mackach wciąż znajdowała się grupka sierotek, porwanych z pobliskich planet.
Długie godziny spędzone nad mapami i anonimowy faks od życzliwego obywatela Niewielkiego Wymiaru pozwoliły kapitanowi ustalić, że statek niegodziwców znajduje się w wielkim lesie, okalającym Głębokie Moczary. Zastanawiał się on oczywiście, na ile może ufać wiadomości z nieznanego źródła, ale w tych okolicznościach nie pozostawało nic innego, jak podjęcie ryzyka. W końcu nie wiadomo, co z sierotkami chcą zrobić Wodolanie? Czas zdecydowanie nie stał po stronie kapitana.
Snap postanowił, że wedrze się do statku Wodolan siłą. W akcji pomóc miał mu organiczny miotacz laserów, który specjalnie dla niego wyhodowała i uzbroiła Arit.
Arit miała smykałkę do tworzenia różnych wynalazków i być może starcie z Wodolanami było dobrą okazją na wypróbowanie nowej, potężnej broni?
Kapitan Snap zasiadł w swoim fotelu i westchnął głośno, po czym zwrócił się do Lucy, która cały czas obserwowała jego poczynania i kibicowała mu dzielnie, donosząc pobudzającą herbatkę z liści Pluplu.

-Czas wyruszyć na wschód do wielkiego lasu. Nie będziemy strzelać działami statku, bo to zbyt mało precyzyjne. Postaram się wykraść dzieci ze statku Wodolan niepostrzeżenie. Wezmę ze sobą organiczny miotacz laserów.

-Tak, w ten sposób dzieciom grozi mniejsze niebezpieczeństwo- przytaknęła Lucy. Była bardzo niespokojna, ale odważne spojrzenie kapitana nieco koiło nerwy. Jego oczy były czarniejsze niż zwykle. Zdawały się groźne i zdecydowane. Kapitan Snap był świetnym wojownikiem i Lucy dodawała sobie otuchy, wspominając wspaniałe przygody kapitana. Niejednokrotnie już pokazał, na co go stać. Oby i tym razem wszystko poszło gładko.
Lucy podeszła do kapitańskiego fotela i położyła dłoń na oparciu. Statek oderwał się od ziemi i w przeciągu kilku minut dotarli do wielkiego lasu na wschodzie.
-Teraz już czas na mnie- Kapitan Snap wyprężył pierś i uśmiechnął się do Lucy- Wrócę z gromadką maluszków.
-Będziemy czekać na ciebie kapitanie - głos Lucy drżał, a tak bardzo starała się być silna. Bała się, że ostatni raz patrzy w twarz swemu przyjacielowi.
Kapitan Snap chwycił miotacz i wyskoczył ze statku na miękki mech. Biegł przed siebie i nagle jego oczom ukazał się statek Wodolan, a zza okalających statek drzew, wyłoniły się znajome macki. 'Nici z cichej akcji'- kapitan rzucił się w wir walki. Jego ciało zwinnie unikało wrogich macek. Najmniejsze otarcie oznaczało przeraźliwy ból, ponieważ Wodolanie walczyli przy pomocy kwasu. Każda macka miała na sobie tysiące parzydełek.




Jedna macka za drugą opadały bezwładnie na ziemię. Organiczny miotacz laserów świetnie sprawdzał się w doświadczonych rękach. Macek były jednak setki, a kapitan był sam. Nierówna walka męczyła, ale kapitan ani myślał się wycofywać. Zebrawszy w sobie ostatki sił, zrobił w powietrzu imponujące salto i jednym wprawnym strzałem zgładził wrogich wartowników. Opadł zdyszany na ziemię i otarł pot z czoła.
Nagle usłyszał szelest liści i poderwał się na równe nogi.
-Imponujące salto- Uśmiechnięta szeroko pół kobieta pół wąż podpełzła do stóp kapitana- Masz na pieńku z Wodolanami?
-Kim jesteś?- Kapitan zmarszczył czoło i zerkał niecierpliwie na właz wodolańskiego statku.- Trochę mi się spieszy.
-Jestem Melina i dziwię się, że o mnie nie słyszałeś. Co prawda od niedawna jestem w Niewielkim Wymiarze, ale zdążyłam już dać kilka wspaniałych koncertów
-To świetnie, a teraz muszę już iść- Czas zdawał się pędzić i sekundy zrobiły się nagle bardzo cenne. Kapitan odzyskał siły i gotów był na kolejne potyczki.
-Czekaj, czekaj. Nie tak prędko- wysyczała Melina- Pomogę ci
-Ty?
-Nie dziw się tak, tylko zatkaj uszy mchem
Kapitan przystanął i z zaciekawieniem spojrzał na pełzającą wokół niego wesoło istotę.
-Potrafię zaśpiewać tak, że uszy im pękną...dosłownie- zachichotała Melina- Sam nie dasz rady, znam ich. Kupowałam od nich wodę do nabłyszczania łusek. Znam ich dobrze. Oni są potężni, a ty jesteś samiuteńki.
-Co ci do tego wszystkiego?
-Woda do nabłyszczania łusek  przeżarła mi ogon. Miesiąc dochodziłam do siebie. Teraz znów jestem piękna, ale i wściekła- syczenie Meliny stało się naprawdę nieprzyjemne i Snap uwierzył w jej szczerą chęć odwetu.
-Dobra, pokażemy im razem. Na statku są sierotki, które chcę ocalić, a więc zero śpiewania przy dzieciach
-Oczywiście- Dwójka ruszyła ku włazowi, ale zanim zdążyli wejść do wewnątrz, ze statku wysypali się kolejni Wodolanie.
Kapitan Snap naprędce zapchał uszy mchem i otworzył ogień. Melina wzięła głęboki oddech i z jej ust popłynęły dźwięki, które tak skutecznie skołowały wroga, że macki zaczęły się plątać.
Wodolanie wyraźnie przegrywali to starcie. Snap cieszył się, że mech posiada tak wspaniałe właściwości wygłuszające i raz po raz ciął laserem oślizgłe tkanki.
Kilkukrotnie niemalże oberwało się Melinie, ale we dwójkę stanowili zgrany duet. Niedobitki Wodolan wycofały się na statek.
Nasi bohaterowie popędzili za nimi i już po chwili znaleźli się w środku. W koło nie było jednak ani śladu dzieci.
Powietrze niczym strzała przeciął ostry krzyk kapitana. Pokryty śluzem kanał odpływowy zamienił się w śliską pułapkę.
Kapitan Snap wpadł wprost do dziury i upadek nieźle go zamroczył.
-Wyłaź stamtąd!- krzyczała Melina- Nie czas na drzemkę. Słyszę dzieci- Melina podpełzła do wielkiej skrzyni, z której wyraźnie dobiegały dziecięce płacze i nawoływania.-Przyszliśmy was uratować. Wszystko w porządku, tylko jesteście dosyć ciężkie- Ogon Meliny był nie tylko giętki, ale i umięśniony. Miarowo uderzała nim w masywną, drewnianą skrzynię i przepychała ją ku wyjściu ze statku.
Kapitan w międzyczasie wygramolił się z kanału.

Nie było to łatwe i wyglądało na chaotyczny taniec między mackami z elementami alpinistyki.

Skrzynię ze statku wytaszczyła Melina wspólnie ze Snapem, Rozwścieczeni Wodolanie wybiegli za nimi, ale w obliczu przewagi siłowo taktycznej, zmuszeni byli zrezygnować, schronić się w statku i odlecieć z polany.

-Udało się- zatarła dłonie Melina, a Snap wyjął z uszu mech i potrząsał głową, próbując pozbyć się resztek ziemi- Może zanim rozpakujemy dzieci, pocałujemy się? Adrenalina buzuje we mnie bardzo rozkosznie i ty jesteś taki rozkoszny- dodała, przesuwając dłońmi po biuście i nadymając wargi.
-Ehm, no może jednak rozpakujmy dzieci, bo się poduszą- Kapitan zapukał w skrzynię i przesunął palcami po policzku Meliny, która zdawała się nieco zawiedziona, ale przekonana o konieczności wypuszczenia dzieci ze skrzynki.
Po chwili dzieci były wolne i w tym samym momencie Melina wpadła na pomysł, aby zabrać je na zakupy i jakoś odziać oraz nakarmić. Kapitan Snap przystał na zakupy pod warunkiem, że towarzyszyć będzie im Lucy. W końcu trzeba było ją czym prędzej zawiadomić o zwycięstwie.
Obraz nędzy i rozpaczy zamienił się w obraz maluszków o roześmianych buziach.
Podczas jedzenia i wybierania strojów, dzieci opowiedziały swoje historie.
Okazało się, że Pyza, Poli, Pin i Pao pochodzą z planety Takosamozja. Na Takosamozji wszyscy mieszkańcy byli tacy sami i żadne z dzieci nie miało pojęcia,  dlaczego Wodolanie wysadzili ich planetę w powietrze i na co była im grupka maluchów? Mieszkańcy Takosamozji rozpoznawali się po głosie i ubraniach oraz fryzurach. Było wśród nich wielu utalentowanych krawców i fryzjerów. Wszyscy Takosamozjanie odznaczali się niesamowicie dobrym słuchem.
Domem Ronzy była planeta Bavika.   Bavikanie uwielbiali rozrywki i od rana do wieczora oddawali się przeróżnym rozkoszom. Planeta została zniszczona w Noc Wielkich Fajerwerków i mieszkańcy myśleli, że błyski na niebie to fanfary świetlne na cześć króla Bavikona 8001. Było oczywiście inaczej. Król Bavikon i jego poddani zginęli, a wraz z nimi niesamowite instrumenty muzyczne, wspaniałe sztuki teatralne, pyszne napitki na jadzie Gadolona i wymyślna sztuka kulinarna.
Ronzy najszybciej biegała między straganami, uginającymi się od różności. Lubiła świecidełka i bardzo smakowały jej lody z Gór Zawsześnieżnych.
Po miło spędzonym wieczorze, Lucy, kapitan Snap i maluchy udali się z powrotem na statek. Melina popełzła do swej pieczary i cały czas była trochę niezadowolona, że kapitan Snap zdawał się bardziej zainteresowany Lucy niż nią. Nie wiedziała dlaczego? W końcu Lucy była taka sztywna, dwunożna i nudna.
-Ale gdzie my będziemy spać?- Ronzy przeciągnęła się leniwie. Wszystkie dziewczynki były już zmęczone. Wiele przeszły i stres robił swoje. Pao zaczęła pochlipywać, a Pyza wtuliła się w kapitana Snapa.
-Przydzielimy Wam wolne kwatery w przestrzeni grawitacyjnej na ostatnim pokładzie. Tam jest cicho i przyjemnie. Wyśpicie się.- Powiedziała Lucy i przeczesała dłonią miękkie włosy Pao. Dziewczynka przestała płakać i uśmiechnęła się delikatnie.
-Nie mażcie się tak- Ronzy zeskoczyła z kolan Lucy, gotowa udać się na spoczynek. Zastanawiała się, czy przestrzeń grawitacyjna rzeczywiście będzie wygodna?-Jutro będzie nam lepiej. Każdego dnia będzie nam lepiej. -zakręciła palcami i wpatrzona w dłonie kontynuowała- Kiedyś nie wiedziałyśmy nawet o istnieniu Niewielkiego Wymiaru, a teraz to nasz nowy dom i czuję, że będzie nam tu dobrze. Otacza nas całkiem nowy świat. Wodolanie już nam nie zagrażają. Nie odzyskamy tego, co straciłyśmy, ale możemy zacząć od nowa, budować nowe życie i cieszyć się tym, co mamy tutaj.
-Świetnie powiedziane Pao- skwitował dziecięcą przemowę kapitan, a nieco podbudowane dzieci zaklaskały.
Kiedy wszyscy się wyściskali, dzieci dostały porcję magicznych grzybków i przeteleportowały się do nowych kwater. Rzeczywiście było w nich bardzo przytulnie. Nadeszła spokojna i cicha noc.