piątek, 23 czerwca 2017

'Tysia ze snu': cz.1 -'Prawdziwy początek' + cz.2 -'Wyjść z twarzą'

CZĘŚĆ PIERWSZA- 'Prawdziwy początek'
Siedziałam w łódce i nie miałam pojęcia, jak się w niej znalazłam. Była niewielka i wyposażona w parę wioseł.Unosiła się na wodzie tak szerokiej, że gdzie okiem sięgnąć nie było ani skrawka lądu. Zamiast wpadać w panikę chwyciłam za wiosła i postanowiłam płynąć przed siebie.

Nagle zauważyłam, że w wodzie unoszą się najróżniejsze przedmioty. Zegar, z którego zamiast kukułki wyskoczyła złota rybka zrobił na mnie wielkie wrażenie. Według wskazówek była pora podwieczorku! Zaburczało mi w brzuchu i w tym momencie dostrzegłam czerwone jabłuszko. Dryfowało sobie spokojnie na wyciągnięcie ręki. Zwinnym ruchem wyłowiłam je i zatopiłam zęby w przyjemnie słodkim miąższu. Niemal udławiłam się, gdy w wodzie dostrzegłam najprawdziwszą mosiężną lampę z muślinowymi abażurkami. Jak to możliwe, że nie poddawała się głębinie? Nie tylko była niezatapialna, ale zasilana tajemniczym źródłem energii, świeciła jasno. W nocy ktoś mógłby wziąć ją za latarnię morską. Dobrze więc, że był dzień i lampa była tylko lampą. W tych okolicznościach nie dałaby rady zmylić żeglarzy. Ja z pewnością nie byłam żeglarzem, bo żaden żeglarz nie wybrałby się na morską wyprawę bez odpowiedniego ekwipunku i bez prowiantu. Kim więc byłam? Miałam na sobie niebieski kombinezon. Przypominał miękki kawałek nieba. Moje włosy były długie i prawie czarne. Tu i ówdzie wiły się zielonkawo niebieskie pasma. Usiłowałam odkryć resztę fizjonomii, patrząc w taflę wody. Nie była ona jednak wystarczająco gładka i moje wysiłki spełzły na niczym. Schrupałam całe jabłko i zostawiłam za sobą nieprawdziwą latarnię morską. Mięśnie zaczynały mnie boleć, ale nie zamierzałam się poddawać.

Woda zaczęła wyraźniej falować i był to wstęp do nagrody za wytrwałość. Po jakimś czasie na horyzoncie pojawił się mały punkcik. Rósł i rósł i stał się najdziwniejszą wyspą.

Wyciągnęłam łódź na sprężysty brzeg. Bez wątpienia poduszkowe wyspy nie istnieją, prawda? Ja jednak stałam na jednej i było to ogromnie przyjemne.

No dobrze, ale co dalej? Uświadomiłam sobie, że na poduszkowej wyspie mogą mieszkać koszmarne stwory.

Czasem człowiek układa głowę do snu, zamyka oczy i wtedy właśnie pojawiają się takie straszne stworzenia. Co kryło się w zielonym gąszczu? Byłam coraz bardziej niespokojna i ściągnęłam brwi niepewna, czy łzy przyjdą natychmiast, czy dopiero za momencik.

Zamiast rozpłakać się zapiszczałam, u moich stóp siedziała duża żaba. Nie bałam się już. Zwierzątko wyglądało przyjaźnie.

-Witaj!-żaba zarechotała entuzjastycznie i zamachała łapką.
-Jak się pani miewa?-zapytałam tak uprzejmie, jak tylko umiałam. Gadająca żaba! Kto by pomyślał? Dziś wszystko jest takie niecodzienne, że w sumie nie powinnam się dziwić.
-Miewam się wyśmienicie i witam cię na wyspie.
-Dziękuję, nie wiedziałam, czy wyspa jest przyjazna. Nie byłam nawet pewna, czy jest prawdziwa.
-Wyspa jest przyjazna i tak prawdziwa jak ty i ja. Powiedz tylko, co cię interesuje, a ja wskażę ci wyjątkowe atrakcje. Bez wątpienia nie będziesz się nudzić.- Policzki żaby wydęły się i wyglądały jak dwa baloniki. Podskoczyła i zamiast opaść na ziemię, zatrzymała się na wysokości mojej twarzy. Czekała na odpowiedź. Nie dałam jej więc tkwić w zawieszeniu.
-Lubię bajeczki.-powiedziałam najszybciej jak się da pierwszą rzecz, jaka przyszła mi do głowy.
Żaba ze świstem wypuściła powietrze.
-Z krasnoludkami mogą być?-spadła na cztery łapki i uśmiechnęła się szeroko.
Nie miałam pojęcia, że żaby potrafią się uśmiechać. Nie widziałam również żab unoszących się w powietrzu, ale być może była to pierwsza żaba jaką napotkałam?
-Krasnoludki są świetne. Nie wiem kim jestem, ale wiem, że je lubię. Są takie malutkie i ruchliwe i zawsze mają ciekawe przygody.
-Wygląda na to, że i tobie przytrafiło się coś ciekawego. Ja codziennie jestem kimś innym. Wczoraj byłam żyrafą, a przedwczoraj dzbankiem pełnym kawy. Bulgotałam tak aromatycznie! Raz zostałam strusiem. Tak, ciekawe że ty nie pamiętasz nawet, kim jesteś teraz.
-Chciałabym zostać sobą bez względu na to kim byłam wczoraj.
-Skąd wiesz, że wczoraj nie chciałaś być kimś innym? Być może jutro nie będziesz pamiętać dziś i zapragniesz być żabą? Myślę, że powinnaś chcieć być tym kim teraz jesteś teraz, a później możesz zmienić zdanie.
-To brzmi całkiem logicznie.-Nie byłam pewna, o co chodziło żabie, ale wywracała oczami ogromnie autorytarnie. Musiała wiedzieć, o czym mówi. Postanowiłam zdać się na jej doświadczenie w byciach.
-Ach bardzo dziękuję. Kiedy byłam wielorybem mój intelekt był namacalnie większy. Teraz zdarza mi się kumkać w nieoczekiwanych okolicznościach.-Na żabie policzki wystąpił rumieniec, a z jej ust wydobyło się przypominające czkawkę kumknięcie. Najpierw jedno, później drugie i kolejne i kolejne.
Nie byłam pewna, co robić.
-Podałabym pani szklankę wody, ale nie mam szklanki. Poza tym nie mam także wody. Słonej pić nie należy, bo można się rozchorować.-Załamałam dłonie i nieco rozpaczliwie zaczęłam rozglądać się w poszukiwaniu szklanki i wody.
-Szklanka! Kum! Tylko nie szklanka! Kum, kum! Niegrzeczne dzieci nakrywają biedronki szklankami!
-Och, ja nie zamierzałam nakrywać biedronki szklanką. Nigdy bym tego nie zrobiła!
-Byłam raz biedronką. Kum! Nie lubię szklanek. Kum! Zagrzeb w piasku i zajmij się lekturą. Kum! Żadnych szklanek! Kum!- Żaba odwróciła się na pięcie i wskoczyła w pobliskie zarośla.
Zostałam sama i nie pomogło nawoływanie. Żaba prysnęła. Zostawiła mnie na pastwę losu. "Jakie to nieuprzejme" pomyślałam i zawierciłam stopą w miejscu.

Pod palcami poczułam coś dziwnego. Schyliłam się i sięgnęłam do wnętrza poduszki. Moja dłoń przeszła przez materiał zupełnie jakby zrobiony był z mikroskopijnych ziaren piasku. Wyciągnęłam gruby, pożółkły zwój. Rozwinęłam go ostrożnie. Nie była to mapa skarbów. Na papierze, bardzo ładnym charakterem pisma, spisane były ciekawe historie.

W miarę czytania wyłaniały się z nich krasnale, biedronki i gałązki z magicznymi owocami. Każda historia prowadziła do kolejnej. Leżałam obok łódki i czytałam, czytałam i czytałam, aż w końcu ogarnęła mnie przyjemna błogość. Z nieba spadały cukierki, lizaki i ciasteczka z marmoladą, a ja nie dziwiłam się temu ani trochę.

Napełniałam brzuch łakociami. Kolorowe papierki po słodyczach zaczęły szeleścić i wirować w powietrzu. Zamieniły się w motyle!

Nie sądziłam, że zjadłam tak dużo! Jakie one były piękne! Poderwałam się na równe nogi i tańczyłam w rytm trzepotu skrzydeł. Być może z oszałamiającego zachwytu, a być może z przejedzenia zrobiłam się bardzo śpiąca. Zza rozłożystej palmy wyłonił się króliczy łebek.

-Gotowa?-zapytał królik.
-Jestem śpiąca.-odparłam i nie byłam pewna, na co miałam wyrazić gotowość, ale jeśli był to sen, to zdecydowanie nadszedł czas na utulenie ulubionej zabawki.Usiadłam i oparłam plecy o rozgrzaną słońcem burtę łodzi. Rozkoszne ciepło zaczęło przenikać całe moje ciało. Podróżowało wzdłuż pleców, do brzucha, ramion, dłoni. Sięgnęło koniuszków stóp i szyi i twarzy. Królik przykicał do mnie i wspiął się na kolana. Objęłam miękkie futerko.
-Ho, ho...ho, hoo...chodź. Już czas...-Królik pohukiwał zupełnie jak sowa. Okazało się, że był sową. Mięciutką i puszystą przytulanką. Znajomą i kochaną...

* * *
-Bardzo ciekawe.- Kobieta notowała w dużym zeszycie. Stalówka skrzypiała na coraz bardziej zapełnionej stronie.
-Tylko, że ja proszę pani nie chcę już spać. Jestem wypoczęta, mogę się obudzić.
-Bardzo ciekawe...
-Proszę mnie obudzić. Chcę wrócić do motyli i do królika.
-No tak, tak...Powiem wprost, motyle z papierków, królik zamieniający się w sowę, latająca żaba...nie wydaje ci się to trochę nierzeczywiste?- Kobieta podniosła wzrok znad zeszytu i spojrzała w zielone oczy dziecka.

-No...trochę tak, ale to jedyne co pamiętam. To zdecydowanie bardziej prawdziwe niż ten pokój.- Białe ściany, biały stolik, białe łóżko i mocne białe światło były nie z tej ziemi. Nieznajoma kobieta w bieli również mogła być bardzo nieprawdziwa. Dziewczynka podniosła dziwnie obolałą dłoń i dotknęła kolana kobiety. Było solidne , ale nie tak przyjemne jak futerko królika.
-Czy pamiętasz cokolwiek o sobie?- Kobieta delikatnie odsunęła się i znów zaczęła notowanie.
-Nie pamiętam kim jestem. Czy może mi pani powiedzieć?
-Trafiłaś na Zienię w szczątkowej konstrukcji statku przystosowanego do podróży międzygalaktycznych. Byłaś nieprzytomna. Twoja konstrukcja molekularna była naruszona w ponad pięćdziesięciu procentach. Dzięki uprzejmości Komputrona Wielkiego zostałaś skierowana do ośrodka badawczego. Pracowaliśmy nad tobą przez długi czas i wysiłki opłaciły się. Niedługo będziesz w stanie chodzić. Musimy jeszcze tylko skonfigurować funkcje motoryczne.
-Wow, to najdziwniejszy sen! Kim pani jest?
-Jestem doktor Pi i zapewniam cię, że nie śnisz. Udało nam się odbudować twoją tkankę mózgową, niestety nie odzyskaliśmy wspomnień, a więc można powiedzieć, że to twój pierwszy dzień nowego życia.
-To wszystko jest nieprawdopodobne! Chcę do domu, gdziekolwiek on jest! Proszę mnie wypuścić z tego koszmaru! natychmiast!- Dziewczynka nie zamierzała dłużej słuchać bzdur. Gdyby nie była straszliwie słaba, to zerwałaby się do ucieczki.
-Uspokój się, wyjdziesz stąd kiedy nadejdzie pora. Na razie mamy do przeprowadzenia pewne testy. Musimy postawić cię na nogi.- Pi uśmiechnęła się i sięgnęła do kieszeni.- Mam pyszne cukierki z marketu Królików.
Dziewczynka odebrała cukierka. Rozwinęła błyszczącą folię, która ani myślała zamieniać się w motyla. Rzucona na podłogę ani drgnęła.
-Widzisz, w rzeczywistości papierek jest tylko papierkiem.-Pi pokręciła głową, westchnęła i położyła dłoń na dłoni dziecka. Złamała przepisy, ale w końcu były w pokoju same. Miała nadzieję, że Instytut Nauki nie uzna bezbronnej istoty za obiekt godny wnikliwych badań.
-Pani Pi?
-Tak?
-Co ze mną będzie?
-Na razie zostaniesz w instytucie. Otrzymasz własną kwaterę...pokój, gdzie będziesz mogła się bawić, czytać i robić to, co robia małe dziewczynki.
Ta odpowiedź nieco uspokoiła rozkołatane serce dziewczynki. Nadal jednak czaiła się w nim mroczna niepewność.

CZĘŚĆ DRUGA: 'Wyjść z twarzą'

-Doktor Pi jest wybitnym naukowcem, ale oczywiście istnieje wiele możliwości...Nie ...Tak właśnie, to nie jest dziecko...Może wyglądać jak małą dziewczynka, ale nie wiemy, kim ona jest...Rozumiem, ale wywiad nie wchodzi w grę! Żegnam. - Mężczyzna odłożył słuchawkę i wezwał Pi.
-Jak tam progres z obiektem 1000?
-Przeprowadziłam szereg testów. Tysia nie odbiega zachowaniem od żadnego Zieniańskiego dziecka. Z naukowego punktu widzenia jest bezwartościowa. Nie wnosi do naszej bazy danych niczego nowego.
-Tysia? Słuchaj Pi, prasa siedzi nam na karku. Jeśli nie damy im czegoś, to zlinczuja nas. Chesz poczuć zęby pismaków na tym delikatnym karku?
-Profesorze, nie da się zmienić faktów. Ona jest niegroźna i zupełnie zwyczajna. Równie dobrze możemy ją wypuścić i dać prasie szczęśliwe zakończenie historii.
-Osobiście wpłynąłem na decycje Komputrona Wielkiego. Wiesz ile sreberka pochłonęło odzyskanie obiektu 1000? Każdy dzień jej pobytu u nas ma przynosić progres!
-Nie ma nic więcej, każdy dzień to kolejne wydatki na nic.
-Czas sięgnąć głębiej! Jutro rano wydam pozwolenie na dogłębne badanie zregenerowancyh tkanek.
-Ale to ją zabije! Co jeśli niczego nie znajdziemy? Wyjdzie pan na mordercę. Cały instytut ucierpi.- Pi wiedziała, że profesor poniekąd był w kropce. Zdobył fundusze na odkrycie naukowe, które nigdy nie nadejdzie. Nie chciał się narażać, ale było jeszcze jedno wyjście z sytuacji. Pi uknuła plan już jakiś czas temu. Zaczęło się od przekazania zdjęcia Tysi i krótkiej historii dziennikarce Belanie. Zienianie musieli o niej usłyszeć. Tylko w ten sposób byłą bezpieczna. Dzięki temu nie mogła zniknąć bez śladu.- Jeśli damy jej spokojnie żyć, będzie pan bohaterem. Tysia, mała dziewczynka ocalona przez zieniańskiego profesora z Instytutu Nauki. Dostała nowe życie w imię miłości do kosmosu.Komputron Wielki wraz z profesorem ukazują humanitarne oblicze mieszkańców Zienii! Czy to nie brzmi chwalebnie?
-No, ostatecznie właściwie to jest to sama prawda. Tylko ona nie może tu zostać na zawsze...Wymyśl, co zrobić z tą Tysią. Jutro osobiście udzielę wywiadu w prasie.

Rozmowa z Profesorem poszła dobrze i Pi podzieliła się wieściami ze swoją podopieczną.
Przez kilka ostatnich miesięcy bardzo się ze sobą zżyły. Pi żałowała, że nie może zaoferować dziewczynce domu, ale cieszyła się, że udało się jej ją oswobodzić.

-Dlaczego nie mogę zostać z tobą Pi?
-Mieszkam w Instytucie i nie jest to miejsce dla dzieci. Zawsze możesz mnie odwiedzać.
-Na pewno będę cię odwiedzać, ale gdzie ja się podzieję?-Tysia była rozdarta. Z jednej strony cieszyła się, że zobaczy świat poza instytutem, ale z drugiej strony bała się, że nie da sobie sama rady.
-Kilka lat temu do instytutu zgłosiła się wysoka, piękna i niesamowita istota. Była bardzo nieszczęśliwa, bo żaden atrakcyjny mężczyzna nie chciał się z nią związać. Przyciągała jedynie żarłoków, a to dlatego gdyż jej ciało było słodkie jak cukierek typu ciągutka!
-I instytut zaradził temu?
-Poniekąd...Stan jej cielesnej powłoki przestał być problemem, kiedy uwierzyła w siebie i własne możliwości. Rozkwitła emocjonalnie i przestała się przejmować.
-Czyli właściwie pomogła sama sobie?
-Kiedy wyczerpaliśmy opcje i nie mogła już liczyć na magiczną odmianę losu, to wzięła sprawy we własne ręce. Zmierzam do tego, iż ona wie dobrze, jak to jest nie móc się odnaleźć. Skontaktowałam się z nią i wiedz, że nie będziesz sama. Oto mapa!-Pi wręczyła dziecku duży kawałek papieru. Wyznaczona została na nim droga do wesołego miasteczka.- Wysiądziesz w porcie i złapiesz gryfona w punkcie Taxi. Polecisz do Centrum Rozrywki. Wejdziesz w las po prawej stronie i trafisz prosto do wesołego miasteczka. Zapytasz o Glue . Ona będzie na ciebie czekać i zaopiekuje się tobą.
-Wesołe miasteczko? Ona pracuje w wesołym miasteczku? Co tam robi?
-Ma własne występy i radzi sobie naprawdę dobrze. Powiem Ci jeszcze, że i ty możesz znaleźć dla siebie miejsce pośród innych wyjątkowych istot.
-Ale przecież ja jestem całkiem niewyjątkowa. Testy pokazały, że nie odbiegam w niczym od innych?
-Kochana, każdy jest wyjątkowy. Odkryjesz to bez wątpienia.

Tysia spakowała trochę prowiantu i jeszcze tego samego dnia wyruszyła ku punkcikowi na mapie. Wsiadła na duży statek i już tam zauważyła, że Zienianie są bardzo różni. Nie tylko każdy inaczej wygląda, ale również mówi i zachowuje się w sposób właściwy tylko dla siebie. Niektórzy towarzysze morskiej podróży okazali się milsi od innych.
Dziewczynka z nadzieją patrzyła w przyszłość i ujrzawszy lekko zamglony brzeg Zienii Centralnej, uszczypnęła się mocno. "Auć! Czuję wielką przygodę!"

KONIEC

wtorek, 25 kwietnia 2017

'Sulfira i samokontrola'


-Jak ja tu właściwie trafiłam?- Dzyń dzwoneczka i odgłos zamykanych drzwi wyprowadziły Payę z jakichś bliżej nieokreślonych rozmyślań. Stała w sklepie, którego wcześniej nie widziała. Dookoła piętrzyły się dziwne przedmioty.
-Ależ jak najbardziej właściwie. Niewłaściwe byłoby twierdzić inaczej.
-No tak, ale znaczy się jak?
-Najzwyczajniej nogi są odpowiedzialne. Jak nogi poniosą to nieraz nawet nadzwyczajnie. Pamiętam jak raz, podczas międzyplanetarnego sabatu nogi jednej czarownicy popędziły gdzieś hen, hen daleko. Cała reszta została, ale nogi przepadły i wróciły dopiero po jakiś czasie...bardzo zmęczone. To dopiero było! Podobna sytuacja przytrafiła się raz lub może dwa razy zupełnie nie pamiętam komu.-Sprzedawczyni podniosła oczy znad zielnej mieszanki i zmierzyła Payę od stóp do głów, po czym wróciła do ucierania nasion.
"Jaka miła czarownica i do tego przedsiębiorcza. Skoro już tu zaszłam, to szkoda by było się nie rozejrzeć" pomyślała Paya i przy zgrzytach moździerza zaczęła studiować zawartość półek.
"Ooo, ropuchy! Jakie słodziutkie!"Niewielkowymiarowianka przez kilka minut zaglądała do szklanych okrągłych terrariów, a kiedy kolorowe płazy jej się opatrzyły, dojrzała zapieczętowany słój z czymś dużym w środku.
Uniosła go do góry, pod światło i prawie upuściła, gdy zorientowała się, że w mętnej cieczy leżakuje mózg. "Fuj!"
Szybko odstawiła słój z organem i doszłą do siebie, przeglądając buteleczki z miksturami.

"Oo, ta jest ciekawa! Eliksir miłosny...cóż gdybym była niej popularna, to chętnie bym sobie sprawiła taki prezent. Oo, a to co?...odżywka do włosów...hmm, nie ma rozpiski ze składem, a więc nie kupuję. A tam z tyłu? Ziółka na uspokojenie? A może to jest na sen? Trudno się zorientować..."
Paya odeszła od kolorowych butelek i wtedy jej uwagę przykuł miękki szal kwiatowy. Jakże był piękny! Wisiał sobie elegancko pośród kolekcji strych talerzy, ale kiedy Paya okręciła go wokół szyi, okazał się mało wygodny.

"Zupełnie jakby czekał na kogoś innego"-Paya odwiesiła szal na miejsce i zauważyła parę cudnych
bucików. Zapiszczała z zachwytu,kiedy dotknęła drewnianych obcasów. Przeciągnęła palcem po umarszczonych z przodu czerwonych wstążkach i  pobiegła do kasy.

-Poproszę te buciki. Są takie piękne! Nie mogę się na nie napatrzeć!
-To bardzo szczególna para. Zapakować?
-Nie, nie trzeba. Jestem za to bardzo ciekawa, jak to możliwe, że wcześniej nie trafiłam do tego sklepu? Czy od dawna pani tu jest?
-Mam na imię Sulfira i przez długi czas podróżowałam dookoła galaktyki.
-Na miotle?
-Nie, zorganizowana wycieczka. Śniadania na najróżniejszych planetach Relaxium, tańce przy dwóch księżycach, budowanie bałwana na Mroziku, wizyta w SPA na Galaksji, grillowanie nad kraterami księżyca Maghron. Bardzo ciekawe miejsca. Ostatnia na liście była Zienia i postanowiłam zostać, otworzyć sklep z różnościami.- Włosy czarownicy tańczyły od gumki fioletowego czepka z koroną w dół, a jej oczy błyszczały wesoło na wspomnienie międzyplanetarnych przygód.
-Chciałabym się wybrać na taką wycieczkę, ale jakoś nigdy się nie złożyło. Czyli nie jesteś stąd?
-Stąd? Nie, ale czuję, że należę właśnie tutaj.- Z moździerza wysypały się złote iskierki i jedna po drugiej zaczęły strzelać w powietrzu niczym miniaturowe fajerwerki.
-Jakie to piękne!-Paya zaklaskała.-Co to będzie?!
-Maść na odciski.-Sulfira ugasiła entuzjastyczną ciekawość Pai niewielkim uśmieszkiem. Wydawać by się mogło, że nie miała ochoty rozmawiać na temat produktu, ale trudno się dziwić. W końcu maść na odciski to mało wdzięczny temat do dyskusji. Dolała do moździerza dziwnie pachnącego olejku  z niebieskiej glinianej buteleczki bez etykiety i ucierała ze zdwojonym zapałem.
-Życzę ci powodzenia i jeśli spotkam jakieś czarownice, to przyślę je do ciebie...i również jeśli spotkam kogoś z odciskami...cóż, uciekam do domu, bo chyba zbiera się na deszcz.- Paya zapłaciła za buty i wyszła na świeże powietrze.
Postanowiła nie zwlekać z testowaniem nowego obuwia i czym prędzej zrzuciła stare balerinki. Buty na obcasach leżały wyśmienicie!



Do tego stopnia były wygodne, że nogi same rwały się do tańca. Paya zaczęła wywijać w rytm niesłyszalnych jakichś melodii.

Najpierw było powoli, a później wręcz dziko. Pai brakowało tchu, ale nie mogła przestać podrygiwać.

Kręciło jej się w głowie i zbierało na mdłości. Zza szyby przyglądała jej się Sulfira. "Ach, mogłam spytać, na czym polega osobliwość tych butów, ale myślałam że są po prostu nadzwyczajnie piękne..."

Nagle buty poprowadziły Payę kroczkami na tyle drobnymi, że udało jej się w miarę spokojnie stanąć przed wystawą. Sulfira jednak nie była już zajęta obserwowaniem i krzątała się wewnątrz.




Paya wzięła bardzo głęboki oddech i ostatkiem determinacji dotarła do drzwi. Popchnęła kryształową klamkę i zawołała do sprzedawczyni.
-Jak ja mam je uspokoić?! Pomocy! Nie mam już siły na wygibasy! Te buty są za bardzo rozbestwione!
-Moja droga, tak jak powiedziałam, to bardzo szczególna para. Dzięki nim wyćwiczysz sobie nie tylko łydki, ale także silną wolę.
-Silną wolę?! Silną wolę?? Z łydek jestem bardzo zadowolona i nie chcę już tańczyć. Niedobrze mi!
-Jeśli za cel postawisz sobie nie tańczyć i uwierzysz, że stoisz w miejscu, to buty będą cię słuchać. Musisz być zdeterminowana, przekonana i stanowcza, ale jednak łagodna. W dwóch słowach, złoty środek. Musisz znaleźć idealną równowagę, aby z łatwością osiągnąć upragniony cel i...- Sulfirze nie udało się dokończyć zdania, ponieważ Paya podskoczyła gwałtownie i  pomknęła gdzieś. Wystarczyła chwila dekoncentracji, aby buty odzyskały pełną kontrolę. Hop, hop , hop!

 Zrobił się straszny przeciąg. Czarownica zamknęła drzwi. Opierając się o drewnianą futrynę, figlarnie uniosła brwi i kąciki ust.
"Czuję, że już niedługo ktoś zajrzy do mnie po maść na odciski"...

Paya bez wątpienia miała dobrą motywację do lekcji samokontroli. Być może szal rzeczywiście nie był jej pisany, a taneczne buty miały jej pomóc w budowaniu świetlanej przyszłości?
O ile łatwiej szłoby jej się przez życie, gdyby potrafiła się skupić w szkole! Jeśli tylko dałaby radę usiedzieć spokojnie nad pracami domowymi, to z całą pewnością  miałaby lepsze wyniki w nauce. Czyż to nie ekscytująca wizja?...Cóż, być może dla Pai nie tak ekscytująca jak zakupy, ale w obecnych okolicznościach wybór wydaje się przesądzony.

Nadszedł czas na zgłębianie własnych możliwości...przynajmniej do chwili, aż uda się ściągnąć te przeklęte buty!

KONIEC